Onboarding
Zastanawialiście się kiedyś dlaczego kupując w anglojęzycznym sklepie internetowym płacicie za shipping a nie za transport? Ja też nie. Po prostu brałem to za pewnik. Lecz pewnego razu na kursie post-Proficiency, przeznaczonym swego czasu dla słuchaczy chcących kontynuować naukę po zdaniu wymarzonego „profa”, w podręczniku natknąłem się na rozdział pt.: „Water”. No tak, wydawnicza zapchajdziura. Ale potem uderzyło mnie, że tytuł i tematyka tego rozdziału wiążą się nierozerwalnie z kulturą anglosaską. I tak po nitce do kłębka w moich rozważaniach doszedłem do wniosków, którymi się dziś dzielę.
Pomyślcie o wszystkich krajach anglojęzycznych, jakie znacie i zróbcie sobie powtórkę z mapy świata. Wielka Brytania – wyspa. Irlandia – wyspa. Australia – wyspa (i przy okazji kontynent). Nowa Zelandia – dwie wyspy. Stany Zjednoczone i Kanada – wprawdzie nie wyspy, ale ciężko się tam było dostać inaczej, niż wodą. Zatem od zarania dziejów kulturze imperium brytyjskiego towarzyszyła woda i żeglowanie. A to wszystko znalazło odzwierciedlenie w języku.
Poczynając od trwóg życia codziennego – w Polsce boimy się czarnej godziny i na nią odkładamy pieniądze. Anglosasi drżą na myśl o deszczowym dniu (o dziwo, bo patrząc na brytyjską pogodę nie sposób oprzeć się wrażeniu, że już dawno powinni się byli do nich przyzwyczaić) i to na tę okoliczność gromadzą fundusze, czyli saving up for a rainy day. Co więcej, synowie (i córki) Albionu (czyli Anglii) oprócz piekła truchleją też na myśl o wysokiej wodzie, stąd eksklamacja come hell or high water, co u nas załatwia się pełnym nadziei „niech się dzieje wola nieba”.
Gdy w Polsce rozpoczynamy nową pracę, starzy wyjadacze oprowadzają nas po biurze i pokazują co i jak. W świecie anglojęzycznym somebody will show us the ropes albo przeprowadzą z nami onboarding. Skąd taka metaforyka? Jeśli nowy majtek zaciągał się na okręt (czyli on board), z pewnością ciężko było mu ogarnąć przeznaczenie poszczególnych lin (a było ich dużo), więc doświadczone wilki morskie musiały mu wszystko pokazać.
Przypuśćmy, że chcemy coś puścić w niepamięć. Powiemy wtedy, że it’s water under the bridge, zaś jeśli jest już musztarda po obiedzie – that ship has sailed. A jeśli jesteśmy pewni, że pójdzie jak po maśle – it’s going to be smooth sailing from now on.
Niezbitym dowodem na to, że wyrażenia związane z wodą na dobre zagościły w angielszczyźnie po obu stronach Atlantyku, tj. on both sides of the pond, jest wypowiedź George’a W. Busha (który czasem sprawia wrażenie, że intelektualnie jest out of his depth, czyli za wysokie dla niego progi) potępiająca kraje, które harbour terrorists, czyli takie, które dają im schronienie. A jak wiemy zatoka jest idealnym schronieniem dla statku, który managed to weather many storms on her voyage. Tak, HER, ponieważ dla Anglosasów statek jest jak ukochana kobieta…
Karol Maziarek – lektor Archibalda, tłumacz przysięgły i wykładowca