06.02 2015

Snobbish Sherlock, or Accentism in the UK


W odcinku „The Great Game” Sherlock odmawia pomocy młodemu Brytyjczykowi, któremu grozi kara śmierci na Białorusi. Robi to rzecz jasna głównie dlatego, że jego sprawa nie uzyskała wymaganych przez Sherlocka choćby 7 z 10 punktów w skali „atrakcyjności” (jako zagadka intelektualna) – ale w jakimś stopniu także dlatego, że oskarżony był gramatically-challenged, i nie potrafił posługiwać się „poprawną” angielszczyzną rodem z salonu Granthamów (z „Downton Abbey):

Aczkolwiek wielbię Sherlocka za jego rozliczne przymioty, nie ukrywam, że tego typu snobizm uważam jednak za szkodliwy. Dlaczego? Może dlatego, że mamy rok 2015, a accentism – czyli dyskryminacja ze względu na akcent – wciąż odgrywa dużą rolę w UK, prowadząc wręcz do ograniczania demokracji (o czym za chwilę).

Wracając na moment do Sherlocka, jego wymowa pozbawiona jest jakichkolwiek regionalnych naleciałości; posługuje się on ogólną wersją RP (= Received Pronunciation), czyli uznanym za najbardziej standardowy akcentem British English, jaki można usłyszeć oglądając BBC lub słuchając wykładu na uniwersytecie. RP jest oczywiście jednym z wielu akcentów, ale jest (przez niektórych) postrzegany jako coś neutralnego, czyli brak akcentu – non-accent. Jest on typowy dla osób z wyższym wykształceniem, najczęściej pochodzących z południa (w tym Londynu).

Tymczasem w północno-wschodniej Anglii, w Middlesbrough, dyrektorka jednej ze szkół poprosiła rodziców, aby poprawiali „błędy językowe” swoich dzieci, i przesłała im rozpiskę z listą typowych „wpadek” językowych. Jednym z zakazanych wyrażeń było „gizit ere(give us it here = give it to me), typowe dla tego regionu.

Natychmiast rozgorzała burzliwa dyskusja na temat miejsca regionalnych akcentów i dialektów. Owszem, szkoła musi uczyć standardowej angielszczyzny, która kiedyś zapewne przyda się uczniom chociażby w miejscu pracy, ale żeby nawet w domu nie można było mówić po swojemu? Chyba przesada. Ciekawy i ważny argument przedstawiła w swoim artykule dla The Independent socjolingwistka Julia Snell, przestrzegając przed marginalizowaniem wielu uczniów, do którego niechybnie dojdzie, jeśli dzieci będą bały się wyśmiania swojego akcentu, i poczują, że bezpieczniej jest siedzieć cicho, niż wypowiadać się na forum klasy.

Artykuł pani Snell tutaj, a inny głos w tej sprawie tu.

Tymczasem strach przed wyśmianiem ze względu na niestandardowy akcent jest chlebem codziennym wielu MPs (= Members of Parliament). Zjawisko to dotyczy głównie posłanek Labour Party pochodzących z północy kraju, których regionalne akcenty rzeczywiście są wyszydzane podczas obrad. To podtrzymuje stereotyp, że the Commons (a właściwie the House of Commons – Izba Gmin; niższa izba brytyjskiego parlamentu), jest miejscem kipiącym od testosteronu i snobizmu, gdzie prym ciągle wiodą mężczyźni, alumni prywatnych uczelni pochodzący z privileged background, którzy RP wyssali
z mlekiem matki. Taki status quo naturalnie sprawia, że realną reprezentację w parlamencie ma tylko wąskie pasmo społeczeństwa – bo reszta nie ma odwagi albo siły przebicia by zabrać głos, a kompleksy na tle akcentu dodatkowo pogłębiają ten rozłam.

Sytuacja wygląda równie nieciekawie w kręgach uczelnianych – a im wyżej, tym mniej wypada mówić akcentem rodem ze swej rodzinnej miejscowości. O związanych z tym problemach opowiada wykładowczyni Sheffield University, Dr Katie Edwards:

www.telegraph.co.uk/women/womens-life/11270980/British-universities-Im-fed-up-of-being-ridiculed-for-my-regional-accent.html

Ponieważ rzeczywistość jest jednak bardziej złożona, należy również nadmienić, że wiele osób w nosie ma RP, który postrzega jako akcent sztywniacki i nadmiernie posh, oraz utożsamia go z nieatrakcyjnym konserwatyzmem i niezasłużonym przywilejem. Ponadto RP wielu kojarzy się ze ściemą, w przeciwieństwie do regionalnych akcentów z północy kraju, które wzbudzają większe zaufanie i uchodzą za bardziej szczere i konkretne. Ma to ponoć tłumaczyć, dlaczego większość call centres ma siedziby właśnie na północy kraju…

W stolicy i ogólnie na południu Anglii bardziej modny staje się ostatnio Estuary English hybryda RP oraz Cockney, czyli dialektu klasy pracującej ze wschodniego Londynu. Estuary ma o wiele bardziej dynamiczny image; posługują się nim liczni celebryci – np. Beckhamowie lub Jamie Oliver; i nawet były premier, a zarazem privileged public schoolboy Tony Blair zszedł z wyżyn RP i zaczął mówić Estuary – jak twierdzą złośliwi wszystko po to, aby przemawiać do szerszego grona potencjalnych wyborców.

Wracając do Sherlocka, jest on snobem jakich mało – ale jest Sherlockiem, więc mu wybaczam.

Cała reszta natomiast mogłaby jeszcze przemyśleć, czy dzień, w którym wszyscy jak jeden mąż przemówią tym samym akcentem nie będzie czasem cholernie nudny. Zresztą, z punktu widzenia snoba byłoby to jak strzelenie sobie samobója – bo jak można potem look down on others, skoro wszyscy mówimy tak samo? 🙂

PS 1) Sama zresztą też mam nieczyste sumienie jeśli chodzi o tolerancję na regionalizmy. Pochodzę ze wschodu Polski, natomiast moja najlepsza koleżanka ze studiów z Galicji. Cały pierwszy rok zszedł nam na wzajemnych pouczeniach, gdyż każda z nas była przekonana, że to właśnie u niej w domu mówiono bardziej standardową polszczyzną. Dwór /pole, pazłotko /sreberko, kapcie /pantofle, kuzynka /siostra cioteczna… Łączyłyśmy siły tylko po to, by drwić ze wspólnego wroga, czyli zanikających białostockich celowników (słynne śledzikowe „dam dla ciebie”)…

PS 2) Jeśli lubicie wyzwania, to zapraszam tutaj. 🙂

Autorka postu: Anna Kowalska – lektorka Archibalda

Zapisz

Zapisz

Autor postu: Blog Archibalda -